Dwa lata temu do Lutyni przeprowadzili się Stanisław i Anna Nadkierniczni. Mieszkali oni wcześniej na osiedlu Popowice we Wrocławiu i należeli do parafii, w której pracowali misjonarze ze stowarzyszenia oblatów. Przyjacielskie więzy łączyły ich zwłaszcza z ojcem Alojzym Chrószczem, przebywającym od lat w Kamerunie.
- To niezwykły człowiek, pełen pogody ducha i życzliwości – opowiada pani Anna, emerytowana nauczycielka. – Ma już ponad 60 lat i cierpi na różne dolegliwości, nigdy jednak się nie skarży i stara się zawsze pomagać innym.
Podczas spędzanych w Polsce urlopów ojciec Alik, jak nazywają go przyjaciele, opowiadał o niełatwym życiu na kameruńskiej prowincji, w pobliżu miasta Yokadouma. Misjonarze prowadzą tam szkołę podstawową i przedszkole dla dzieci. Placówki te są dla najmłodszych jedynym oknem na świat. Mali Kameruńczycy są bardzo ambitni i chcą się uczyć, często muszą jednak pracować w polu wraz ze swoimi rodzinami. Chodzą do szkoły czasem nawet kilkanaście kilometrów, a zwykle musi im wystarczyć jeden posiłek dziennie.
- Miejscowa społeczność od pokoleń utrzymywała się z myślistwa i uprawy roki – opowiada Anna Nadkierniczna. – Teraz jednak na skutek rabunkowej gospodarki rządu i wycinania lasów ich tereny łowieckie gwałtownie się kurczą. Ludzie są więc niepewni o przyszłości swoją i swoich dzieci.
Po rozmowach z ojcem Alikiem państwo Nadkierniczni spróbowali zapoznać z losem Kameruńczyków mieszkańców Lutyni. Sprawą zainteresowała się Beata Gietler, dawna uczennica pani Anny, nauczycielka języka polskiego w miejscowej szkole podstawowej. - Opowiedziałam dzieciom o życiu ich afrykańskich rówieśników. Nie chodziło mi tylko o przedstawienie tamtejszej kultury, ale także o uwrażliwienie na los potrzebujących. Zorganizowaliśmy zbiórkę zabawek, posłaliśmy także pewną kwotę pieniędzy, którą przeznaczono na zakup przyborów szkolnych i sprzętu sportowego – mówi.
Drobne dla przeciętnego Polaka 100 czy 200 zł to dla Kameruńczyka zabezpieczenie bytu na wiele dni. Zwykle pudełko kredek, ołówek czy piłka daje dzieciom wiele radości.
- Ojciec Alojzy koresponduje z nami regularnie – mówi Beata Gietler. – Przesyła zdjęcia i pisze podziękowania w imieniu swoich podopiecznych. Niestety nie mogą oni na razie nawiązać kontaktu z polskimi rówieśnikami. Językiem urzędowym w Kamerunie jest francuski, którego nie uczą się dzieci w naszej podstawówce.
Istnieją plany rozwoju współpracy z afrykańską szkołą. Beata Gietler chce przygotować kolędę misyjną. Będzie ona przedstawiana w lutyńskich domach w sezonie świątecznym.
- Może uda się zachęcić do wspomagania Kameruńczyków – myśli nauczycielka. – Na wywiadówkach rodzice popierają ten pomysł. Liczymy także na zorganizowanie spotkania z ojcem Alikiem podczas jego kolejnego urlopu.