- Skąd jesteś?
- Ze Środy Śląskiej.
- Ludzie fascynują się rockiem, elektroniką czy techno, ty grasz bluesa. Co takiego fascynującego jest w nim?
- Zapamiętałem pierwszy moment, kiedy blues do mnie przemówił. Był to radiowy koncert Anety Franklin z kościoła baptystów w Stanach. Miałem wówczas cztery lata. Gospel, który śpiewała bardzo mnie poruszył, z oczami pełnymi łez poczułem, że to jest to, co chciałbym w życiu robić.
- Na Rawie Blues Festiwal w 1994 roku zdobyłeś nagrodę publiczności. Później na wiele lat wyjechałeś z kraju. Dlaczego?
- Wyjechałem, bo nie miałem dalszych perspektyw rozwijania się w Polsce. Grałem w korytarzu linii nr 4 francuskiego metra przy Odeonie. W Paryżu muzycy, którzy więcej chcą zarobić grają w wagonach podróżując metrem. Jest to jednak bardzo męczące, bo przeszkadzają odgłosy pędzącego pociągu.
- Dało się z tego wyżyć?
- Dało się, choć pierwszych parę miesięcy spałem w samochodzie. Później, gdy zarabiałem więcej tułałem się po hotelach. Z czasem Paryż mnie docenił. Codziennie koncertowałem w najlepszym klubie studenckim przy placu Italie. We Francji spędziłem 3 lata.
Następnie pojechałem do Wiednia, gdzie przez rok grałem z zespołem countro-rockowym na prywatnych imprezach.
- Czy wszystkie wyjazdy tak dobrze wspominasz?
- Nie wszystkie. W latach 2000-2001 grałem w Berlinie. Nie podpisałem tam ważnego kontraktu muzycznego. Miałem przez to wiele problemów.
- Który koncert najlepiej wspominasz?
- Zagrałem ze świetnymi muzykami na koncercie poprzedzającym otwarcie Mistrzostw Świata w piłce nożnej Paryżu w 1997 roku. Byłem już wtedy znany jako wykonawca muzyki – blues rockowej.
- Jesteś w Polsce od 2 tygodni. Gdzie zagrasz?
- Dzisiaj (3 kwietnia) rozpoczynam cykl koncertów w „Uliczce łakoci” w Środzie Śląskiej. W programie m.in. utwory Boba Dylana, Red House i Jimiego Hendrixa. Oczywiście zagram też wiele swoich kompozycji. W śród nich mój najnowszy kawałek folkowo-rockowy pt. „Skrzydła”. Początek godzina 19.