- Była godzina 1-2 w nocy, obudził mnie tato i powiedział, że jest pożar. Razem z mamą byliśmy rozespani i nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Wyszliśmy na dwór z stamtąd zabrała nas do siebie babcia – relacjonuje 10-letni Wiktor Kossakowski.
Pożar wybuchł z soboty na niedzielę (19 grudnia) w dwupiętrowym, popegeerowskim budynku. Ogień pojawił się na poddaszu i szybko rozprzestrzenił się na sąsiadujące pomieszczenia. Na początku lokatorzy sami próbowali ugasić wodą płomienie, ale było już za późno. Gryzący dym i brak widoczności spowodował, że wszyscy musieli się ewakuować.
- Poczułem swąd i usłyszałem trzask dachówek. Z sąsiadami polecieliśmy na górę, aby ratować dobytek. Niestety strych wyglądał jak piec. Zbudziłem rodzinę i wyszliśmy na zewnątrz – opowiada Piotr Kossakowski, jeden z lokatorów.
Wysoka temperatura spowodowała wyrzucanie rzeczy w górę na znaczną odległość. Lokatorzy opowiadali, że na początku myśleli, że wybuchają fajerwerki. W trakcie pożaru gorące powietrze na kilkanaście metrów wyrzucało rozgrzane dachówki, rowerki dziecięce i krzesła. Ludzie zakładali na głowy kołdry, aby nie zostać rannym i wybiegali na zewnątrz.
Stasiu krzyczał ratunku
O własnych siłach nie mógł ewakuować się 60-letni mężczyzna, który mieszkał na poddaszu. Stanisławowi B. płomienie odcięły drogę ucieczki. Przez niewielkie okno w swoim mieszkaniu krzyczał, aby udzielono mu pomocy.
- To starszy człowiek. Wpadł w panikę i głośno krzyczał. Po chwili jeden ze strażaków przystawił drabinę i wyciągnął Stasia przez malutkie okienko w ścianie – mówi Adam Bocheński, jeden z lokatorów.
Starszy mężczyzna został jednak podtruty dymem i pogotowie zabrało go do szpitala.
O dramatycznych chwilach opowiada Jan Siepietowski, jeden z mieszkańców, który ewakuował z domu żonę, córki i wnuka. Lokator mówi, że myślał jedynie o ratowaniu swoich bliskich.
- W pierwszej chwili myśli się o rodzinie. Sprawy materialne i ratowanie dorobku życia schodzą na drugi plan – wzdycha lokator.
Nieznana jest przyczyna pożaru. Nieoficjalnie lokatorzy mówią, że ogień mógł powstać przez rzucenie niedopałka lub zwarcie instalacji elektrycznej.
Przyczynę ustala ekipa dochodzeniowa policji, która była na miejscu.
- Akcja gaśnicza trwała ponad jedenaście godzin. Utrudniał ją mróz. Na miejscu było 12 wozów strażackich. Inspektor nadzoru budowlanego dopuścił parter do dalszego użytkowania – informuje Dariusz Domaradzki z Państwowej Straży Pożarnej w Środzie Śląskiej.
Pomoc dla pogorzelców
Straż ewakuowała 29 osób. Po ugaszeniu część ludzi wróciła do lokali na parterze. Inni przeprowadzili się do rodzin i znajomych.
- Czekamy na dodatnią temperaturę, aby woda z zalanych pomieszczeń mogła odparować. Być może wtedy uda się naprawić instalację elektryczną i doprowadzić prąd – tłumaczy Mieczysław Knapik, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego.
Remont rozpoczęto już drugiego dnia po pożarze. Do pracy zabrali się sami lokatorzy. W pomoc zaangażował się sołtys, GOPS, PCK, radni oraz władze powiatu i gminy.
Pewien przedsiębiorca z Komornik przysłał ładowarkę do usuwania zgliszczy. Firma Kom-Błysk podstawiła kontenery na gruz.
- Około 80 tysięcy będzie kosztować nowy dach. W najbliższych dniach Starostwo Powiatowe w Środzie Powiatowe uruchomi specjalne konto dla pogorzelców – informuje Marek Mioduszewski, jeden z radnych.