Do tragicznego wypadku doszło 15 lutego około godziny 19. Ochroniarz pracował przy głównej bramie wjazdowej do zakładu w Pietrzykowicach.
Mężczyzna wyszedł na jezdnię zza wyjeżdżającego tira i został potrącony przez hyundaia. Auto wlokło go na masce przez ok. 70 metrów.
- Na miejscu zastaliśmy kierowcę, który był w szoku. Auto miało spore wgniecenie i stłuczoną przednią szybę. Kierowca twierdzi, że jechał ok. 40 km na godzinę, ale nie dajemy temu wiary. Obecnie czekamy na opinię biegłego – informuje Janina Sikora z Prokuratury Rejonowej w Środzie Śląskiej.
Kierowca hyndaia tłumaczy, że nie widział ochroniarza, bo ten był ubrany na czarno. Twierdzi, że mężczyzna nie miał kamizelki odblaskowej, ani latarki. Osoby, które znały 60-latka tłumaczą jednak, że struż był dobrze widoczny i nosił przy sobie lampkę.
- Razem z policją przeszukaliśmy miejsce wypadku i nie znaleźliśmy żadnych odblasków, ani rzeczy, które mogły należeć do ochroniarza – dodaje prokurator.
Biegli sprawdzą, czy w dniu wypadku teren wokół bramy był należycie oświetlony. Jeśli okaże się, że kierowca nie widział stróża sąd prawdopodobnie go uniewinni.
Jeśli okaże się jednak, że firma, która zatrudniała ochroniarza nie zaopatrzyła go w kamizelkę, latarkę, czy odblaski, to rodzina będzie mogła starać się o odszkodowanie.