- Na oko gniazdo ważyło z trzydzieści kilogramów. Takie było potężne – opowiada pani Jadwiga Hołyst. – Co więcej, znajdowało się tuż nad moją kuchnią, na poddaszu. Osy wlatywały do mieszkania. Musiałam zamykać okno, kiedy przychodziły do mnie wnuki, bo bałam się, że osy pogryzą dzieci.
Fot. Rafał Hołyst
Pani Jadwiga zadzwoniła na straż pożarną i poprosiła o ratunek. Jednak strażacy odesłali ją do prywatnego przedsiębiorcy, który zajmuje się takimi sprawami. Dlaczego? Przecież wszędzie się mówi, żeby takie zagrożenia zgłaszać właśnie straży pożarnej, która ma pomóc. – I do tego zapłaciłam za usługę aż 120 złotych. Bardzo mi się to nie spodobało – dodaje Jadwiga Hołyst.
Fot. Rafał Hołyst
– Poruszony problem jest bardzo ważny. Ludzie oczekują od nas cudów - Tłumaczy Marek Wawrejko, zastępca komendanta straży pożarnej w Środzie Śląskiej. - A my po prostu nie zawsze mamy techniczne możliwości usunięcia gniazd. 70 procent zgłaszanych przypadków jest taka, że gniazda są umiejscowione w elementach konstrukcyjnych budynków. Czasami trzeba je po prostu w pewnym miejscu rozebrać. My tego nie możemy robić. Podobnie nie możemy używać substancji chemicznych. Tym musi zająć się specjalista, do którego odsyłamy mieszkańców – tłumaczy zastępca komendanta Marek Wawrejko
Fot. Rafał Hołyst
Fot. Rafał Hołyst