Przypomnijmy. Robert Baka pod wpływem alkoholu włamał się do sklepu w Malczycach, skąd ukradł wódkę. Przy włamaniu skaleczył się w rękę. Uszkodził przy tym tętnicę. - Wszędzie było mnóstwo krwi. Robert był poważnie ranny - mówi Katarzyna Baka, żona zatrzymanego.
Złodziej został przewieziony do szpitala w Środzie Śląskiej. Tam został opatrzony. Następnie trafił do wrocławskiej izby wytrzeźwień. Był w złym stanie, bo oprócz rany, miał jeszcze 4 promile alkoholu we krwi. Z izby został przewieziony do szpitala przy ul. Wiśniowej. Najprawdopodobniej dlatego, że jego stan był ciężki. Jednak długo tam nie został. Miał się zachowywać agresywnie i trafił z powrotem na izbę wytrzeźwień. Tam też umarł. Z ustaleń wynika, że Robert Baka przez trzy godziny był pozostawiony bez opieki lekarskiej. Od 18 do 21 nikt się nim nie interesował. O godzinie 21 lekarz stwierdził zgon, który został ustalony na godzinę 18.
Specjaliści ustalili, że śmierć nastąpiła z "przyczyn chorobowych". Współprzyczyną miało być zatrucie alkoholem. Do tego doszedł zawał serca i "zmiany wątroby". Na ciele Roberta Baki stwierdzono obrażenia, ale - zdaniem specjalistów - nie miały one wpływu na śmierć. - Jednak teraz należy sprawdzić, czy nie został pobity - zaznacza Małgorzata Klaus, rzeczniczka wrocławskiej prokuratury.
Robert Baka miał rozbity łuk brwiowy, złamany nos i podbite oko. Świadkowie tłumaczą, że obrażenia nastąpiły w wyniku upadku z łóżka. Tymczasem lekarze, którzy zajmowali się Robertem Baka, na wniosek prokuratury, zostali zwolnieni z tajemnicy lekarskiej i niebawem zostaną przesłuchani.