Sekcyjny Mieczysław Kobylański swoją przygodę ze strażą rozpoczął aż 31 lat temu, bo 1 listopada 1976 roku. Przez ten czas wielokrotnie otrzymywał dyplomy i nie raz był honorowany przez Komendę Wojewódzką Straży Pożarnej.
O tym, że został strażakiem zaważył przypadek, praca w straży miała być tylko chwilowa.
- Początkowo miały to być tylko trzy lata, bo w średzkiej straży pożarnej chciałem odbyć służbę zastępczą. I tak się zaczęło. Po trzech latach część kolegów postanowiła odejść, ja zostałem - opowiada pan Kobylański.
Choć minęło sporo czasu, nadal w pamięci najstarszego stażem strażaka, tkwi pierwszy wyjazd na akcje i emocje, których zawsze nie brakuje.
- Pierwszy wyjazd miałem już trzeciego dnia służby, 3 listopada. Palił się młyn. Pamiętam czerwone od ognia okna, kiedy przyjechaliśmy już na miejsce. Niestety młyn spłonął doszczętnie.
Zapytany o to, czy w pracy strażaka zdarzają się śmieszne akcje, uśmiecha się i wymienia te sytuacje, kiedy z pomocą trzeba przyjść psom czy kotom. To są najłatwiejsze i najmniej stresujące chwile w ich pracy. Kiedy pytamy o najtrudniejsze momenty, ciężko wzdycha, poważnieje.
- Najtrudniejsze są wyjazdy do mieszkań, bo zawsze w środku może być ktoś uwięziony, nie wiadomo też w jakim znajduje się stanie - tłumaczy Kobylański. - Równie trudne są akcje gaśnicze w piwnicach czy stodołach - opowiada dalej - ludzie często trzymają w nich różne rzeczy - butle z gazem, benzynę – o których zwyczajnie zapominają. Potem my odkrywamy je już podczas akcji.
Teraz, kiedy odchodzi na emeryturę, nie zamierza jednak odpoczywać i siedzieć w domu. - Już rozglądam się za jakimś zajęciem - uśmiecha się do nas.
Gratulujemy tak długiego stażu i życzymy powodzenia.