Ta zasiedlona jeszcze po drugiej wojnie światowej osada obecnie stanowi zarośnięte krzewami ruiny, straszące resztkami piwnic, pogruchotanymi fundamentami domów mieszkalnych i smętnymi pozostałościami zabudowań gospodarczych.
Część Żeliszowa, położoną pomiędzy tak zwanym Nowym Żeliszowem a szosą biegnącą z Bolesławca do Lwówka, określano kiedyś mianem Eichenhӓuser – Dębowe Domy. Wiele lat temu funkcjonował przy nich wiatrak. Bór, rozłożony w sąsiedztwie świątyni katolickiej, kryje wały grodziska tudzież liczne ślady działalności średniowiecznych gwarków.
Żeliszowski gotycki kościół pod wezwaniem świętego Jana Nepomucena, pochodzi z czternastego wieku, wzmiankowano go już w dokumencie z roku 1367. To świątynia jednonawowa, powiększona po kilkuset latach istnienia o kaplicę, przylegającą do południowej ściany głównej bryły tego zabytkowego obiektu sakralnego. Jego okazały ołtarz główny powstał w epoce baroku, po lewej stronie prezbiterium stoi historyczne, kamienne sakramentarium, opatrzone rokiem wykonania - 1511.
To w tej świątyni zachowało się jedno z wielu niezwykłych, materialnych świadectw ludzkiego pragnienia bycia istotami nieśmiertelnymi. Owo marzenie od wieków towarzyszyło zarówno możnym tego świata, jak i tak zwanym szarym ludzi. Brak możliwości zrealizowania jednak owych dążeń „tu i teraz” tylko człowieczymi zabiegami zastępowano w pewnym sensie okazałymi grobowcami, opatrzonymi inskrypcjami, utrwalającymi pamięć o pochowanych w nich ludziach.
Wiele kaplic grobowych imponowało zarówno wielkością - jak i przepychem wystroju. Oczywiście dotyczyło to miejsc pochówku osób majętnych, biedacy często grzebani byli byle jak, nikt też nie troszczył się o upamiętnienie ich mogił. Cóż - okazuje się, że i dzisiaj nie opłacone miejsca czyjegoś „wiecznego spokoju” muszą ustąpić pola kolejnym nieboszczykom…
Już w starożytności haniebny zwyczaj okradania miejsc spoczynku najbogatszych obywateli z towarzyszących im w ostatniej ziemskiej drodze cennych przedmiotów był dla jednych procederem odrażającym, dla innych wręcz intratnym. Profanowanie nekropolii w normalnym człowieku budzi zawsze wstręt i oburzenie, a mimo to w Polsce i na całym świecie nadal tu i ówdzie straszą zapomniane, zaniedbane cmentarze z powywlekanymi z grobowców, porozbijanymi metalowymi trumnami i walającymi się szczątkami tych, którzy dawno temu odeszli z ziemskiego padołu na zawsze.
W ścianę przykościelnej żeliszowskiej kaplicy w roku 1606 wmurowano renesansowe epitafium związanej z wsią, znanej rodziny von Lest. Jeden z jej czołowych przedstawicieli, Caspar, zmarł dnia 20 maja 1630 roku i został pochowany w tejże rodowej krypcie. Nie ma w niej obecnie śladu szczątków żadnego z Lestów, zniknęły też wszystkie trumny za wyjątkiem jednej, kryjącej niegdyś właśnie prochy Caspara.
Zachowany sarkofag potwierdza nie tylko imponujące bogactwo zmarłego, ale świadczy też o niezwykłym kunszcie rzemieślników, sporządzających ten szczególny przedmiot. Wykonano go z kutych ręcznie, miedzianych blach, połączonych w jedną całość za pomocą znitowania poszczególnych fragmentów trumny. Zarówno jej wierzch jak i wszystkie boki są bogato zdobione i pokryte wypukłymi napisami – cytatami z Pisma Świętego - oraz informacjami o zmarłym.
Do dnia dzisiejszego świeże i bardzo wyraziste kolory barwią umieszczone na sarkofagu herby. W istocie jednak tyle tylko pozostało po niegdyś potężnym i wpływowym człowieku, dla którego uwiecznienia sporządzone metalowe dzieło, zapewne kosztujące już za jego żywota fortunę. Obecnie pusta trumna spoczywa - na szczęście bezpiecznie - pod podsadzką przykościelnej kaplicy i chyba tylko bezpośredniemu sąsiedztwu świątyni zawdzięcza ocalenie przed rabunkiem.
I jak po Casparze von Lest - również po nas przyjdą następne pokolenia, nie pamiętające o ludziach, którzy tu przed nimi kiedyś egzystowali. Jakże trafna jest umieszczana na niektórych grobach sentencja, skierowana do żyjących – jesteście tymi, którymi byliśmy, będziecie tymi, którymi jesteśmy…