W powiecie lwóweckim, opodal bocznej i dość rzadko używanej gruntowej drogi, wiodącej ze Zbylutowa do Skorzynic, stoi oryginalny, wykuty z kamienia krzyż z łukowymi podporami ramion. Piaskowcowy monument jest ponoć jedynym tego typu obiektem nie tylko na Dolnym Śląsku.
Pierwotnie widniała na nim sylweta miecza, ta jednak niemal całkowicie zniknęła, gdy w 1883 roku w centrum krzyża wyżłobiono regularne, płaskie wgłębienie, a na nim wyryto tekst, przypominający ponure wydarzenie, do jakiego miało dojść w tamtym miejscu niemal trzysta lat wcześniej - licząc od daty sporządzenia inskrypcji.
Historię zbrodni, dokonanej owego tragicznego dnia, ponoć niegdyś przekazywano z pokolenia na pokolenie jako ludową opowieść, odnotowano ją też w formie krótkiej wzmianki w starej bolesławieckiej kronice. Jej treść w dowolnym przekazie głosiła, iż 2 czerwca roku 1601 panna młoda Maria Wetzel, zmierzająca tą drogą na ślub z Ignatzem Gabrielem, została napadnięta i zasztyletowana przez swojego byłego narzeczonego, który dokonawszy z zazdrości strasznej zbrodni zbiegł.
Autentyczność przytoczonego wydarzenia, dbałość o zgodność przekazu niniejszego tekstu z faktami sprzed czterystu dwudziestu trzech lat – są tu jednak mniej istotne, bowiem innych, znacznie lepiej udokumentowanych przykładów chorobliwej zazdrości, kończącej się tragicznie, można znaleźć więcej. Prymitywne pojmowanie „honoru” nakazywało wielu zakochanym stosować zasadę - skoro nie będziesz moja lub mój, to nikt ciebie nie będzie miał…
Oparte na podobnym myśleniu ludowe przekazy, funkcjonujące przed 1945 rokiem w dawnym powiecie bolesławieckim, zostały zapomniane po wysiedleniu stąd Niemców. Jedną z takich historii, przedstawioną w ogólnym zarysie, poznała polska osadniczka po 1945 roku z ust mieszkającej krótko z naszymi rodakami we wspólnym gospodarstwie niemieckiej kobiety. Zasłyszana legenda – czy też może autentyczne wydarzenie – miało następujące tło i przebieg.
W okolicach Gromadki dawno temu było sporo odległych, leśnych uroczysk, do których rzadko kiedy zapuszczali się ludzie, dziki gąszcz odstraszał bowiem nawet zapalonych grzybiarzy i myśliwych. Dlatego właśnie tam miał naprędce sklecić swoją prymitywną chatkę pewien młody, ponoć nad wyraz urodziwy i krzepki smolarz.
Stało się to po wielu miesiącach jego akceptowanych zalotów i odwzajemnianych umizgów ze strony miejscowej, wiejskiej piękności. Gdy był już pewien, że wkrótce zostanie ona jego żoną, nagle został przez nią odtrącony. Z żalu i wstydu postanowił w głębi kniei, w nędznej szopce dokonać samotnie reszty żywota.
Tam trawiony goryczą dowiedział się, z czyjego powodu spotkał go wielki nietakt i niewdzięczność ze strony ukochanej. Jakiś „życzliwy” człek uświadomił mu bowiem, iż główną rolę w jego upokorzeniu odegrała osoba innego pretendenta do ręki przewrotnej niewiasty - majętnego bauera, znacznie od niej zresztą starszego.
Miejscowa piękność okazała się być wyrachowaną dziewczyną, przedkładającą przyszłe dostatnie i wygodne życie u boku podstarzałego bogacza nad miłosne uniesienia z młodym i pięknym, ale ubogim mężem. Wściekły smolarz opuścił więc las i podpalił zabudowania rywala. Był to czas jesiennych pluch i wszechobecnej wilgoci, dlatego mizerny ogień szybko dostrzeżono i ugaszono.
Podpalacz ponoć uciekł z kraju, natomiast wystraszony bauer zrezygnował z żeniaczki. Ostatecznie wiarołomna panna pozostała w wolnym stanie do końca życia, nikt nie był bowiem pewien, czy smolarz kiedyś nie wróci, by zemścić się na ewentualnym, kolejnym partnerze jego przewrotnej wybranki…